KOSTÓRKIEWICZ Feliks
KOSTÓRKIEWICZ Feliks, urodzony 10 maja 1901 r. w Rudzie, gm. Radomyśl Wielki, syn Szymona i Julii z Gardulskich. Feliks był dziewiątym dzieckiem licznej rodziny ziemiańskiej, miał 7 sióstr i brata Karola. Kiedy był w wieku 12-15 lat, wraz z Karolem, ojciec ich wysłał do gimnazjum w Krakowie. Wiedząc, że chłopcy niebyt garną się do nauki, dał ich na stancję do emerytowanego wojskowego, który wprowadził im iście wojskowy rygor. Musieli się uczyć, a rozmowy prowadzone były tylko po niemiecku. Jak później wspominał jęz. niemiecki bardzo się przydał podczas okupacji, często uchronił ich od przymusowych robót lub wywózki. W wieku 17 lat wstąpił do wojska, jego pułk ułanów stacjonował w Kraśniku, później w Jaśle.
Gdy zmarł jego ojciec w 1925 roku, Feliks zajął się gospodarstwem, a było duże, największe w okolicy. Należy wspomnieć, że Szymon był fundatorem kościoła w Rudzie i ofiarował sporo ziemi pod przyszłą plebanię. Podczas okupacji Niemcy do niego przyjeżdżali na motorach i pytali o partyzantów, a ukrywający się w lesie ludzie w tym żydzi przychodzili nocą po pożywienie do dworu. Było ich sporo, właściciel młyna z Czchowa, nauczyciel z Radomyśla Eugeniusz Woliński z młodą żoną, fikcyjnie zatrudnieni, jako pracownicy rolni i partyzanci, którym trzeba było pomóc i dać coś zjeść, ponieważ partyzantka efektywnie działała na tych terenach. Po ciężkim dniu pracy jak wspominał, trudno było wstać w nocy i odpowiedzieć na pukanie, bo paraliżował strach przed spaleniem czy rozstrzelaniem za pomoc ukrywającym się żydom czy partyzantom.
Okupacja była straszna, ale gdy przyszli sowieci nie było lepiej. Na pierwsze walenie kolbą w drzwi i pytanie gospodarza padł strzał, przeszył drzwi i ciężko ranił Feliksa, dzięki przypadkowi, że miał w kieszeni marynarki skórzany portfel z medalionem Matki Boskiej, kula ześlizgnęła się po metalu i zamiast w serce przeszyła płuco.
Rosjanie w całym domu rozścielili słomę, bili zwierzęta, świnie, kury, gęsi, wszystko łapali i zarzynali. Odkryli kopce z burakami, ziemniakami, czego nie spaśli końmi zabrali ze sobą, załadowali wszystko na wozy, noże, tasaki, garnki i rondle, gdy wyjechali, został splądrowany dom i ranny gospodarz.
Po wojnie władza ludowa uważała go za kułaka, bo był właścicielem ziemskim, jego syn został wrobiony, ktoś poprosił go o przechowanie broni na strychu, a należał do Armii Krajowej więc się zgodził, za dwa dni przyszło UB i dostał wyrok 20 lat więzienia, przesiedział 9. Dzieci mieli problem z dostaniem się na studia, bo byli dziećmi kułaka. Po zmianie ustroju wniósł sprawę o oczyszczenie, ponieważ sami świadkowie, którzy zeznawali przeciwko niemu twierdzili, że UB pod groźbą więzienia lub kuli kazali im tak zaznawać.
Kiedy syn wrócił z więzienia i doszedł do sił, rodzina już miała dość gospodarowania, przeniosła się do Wieliczki, gdzie mieszkali z córką Krystyną, która później przeniosła się do Będzieszyna gm. Czchów. Feliks pracował kilka lat w sklepie, gdy na święta wielkanocne pojechał do niej, zasłabł i zmarł na atak serca 15 kwietnia 1978 roku. Został pochowany na cmentarzu w Wieliczce.